Dotyk Słońca

            Ostatnia poranna wizyta w piekarni była podstawą do stworzenia tego krótkiego opowiadania. To co się wydarzyło w środku dało mi sporo do myślenia.

Głównym bohaterem jest starszy pan, który rozpłakał się, gdy zapomniał po co przyszedł do wcześniej wspomnianej piekarni, dopisałem w głowie własną historię tego człowieka.

            Młodzieńcze lata Mirka mijały bardzo szybko. Szkoła podstawowa, następnie szkoła zawodowa i przyuczenie do zawodu tokarza. Tata zawsze mu powtarzał, że wyuczony zawód w dzisiejszym świecie to podstawa. Matka nie wtrącała się zbytnio w zdanie ojca, ale darzyła swojego jedynego syna wielka miłością i wspierała go w każdej decyzji. Nasz bohater wyrósł na rosłego mężczyznę z silnie zarysowanymi rysami twarzy po ojcu i blond włosami po matce, błękitne oczy również po matce. Dzięki fachowi w ręku i odrobinie szczęścia dostał pracę w państwowych zakładach produkcyjnych w swoim rodzinnym mieście Katowice. Lubił to co robił i chłonął wiedzę od starszych majstrów, którzy czasem robili mu żarty wykorzystując jego przyjazną, ufną osobowość. Dodawało to koloru do codziennej pracy przy maszynach. Po pierwszym miesiącu pracy był zobligowany do odebrania swojej wypłaty w dziale kadr. Szedł tam z radością myśląc co będzie mógł sobie kupić za swoje pierwsze zarobione pieniądze. Po kilku minutach w kolejce nadeszła jego pora by wejść do pokoju, rzucił wesołe „dzień dobry”, po czym zobaczył najpiękniejszą kobietę jaką w życiu widział, Siedziała ona przy biurku zaraz obok wejścia. Uśmiechnęła się do niego prosząc o nazwisko przerywając jego wnikliwe wpatrywanie się. Www-Wróbel, wymamrotał. Mirosław Wróbel, poprawił już nieco pewniej. Po chwili otrzymał kopertę z wypłatą oraz dokument do podpisu. Złożył koślawy podpis po czym nieśmiało pożegnał się życząc miłego dnia. Szybko udał się do toalety, by schłodzić twarz zimną woda i ostudzić silnie bijące serce. Wiedział, że musi ją poznać i zaprosić do kawiarni. Jednak nieśmiałość w kontaktach z płcią przeciwną towarzyszyła mu od lat, więc postanowił najpierw dowiedzieć się czegoś więcej o tajemniczej pani z kadr. Następnego dnia podczas odprawy zapytał wprost kolegów z pracy kto to. Panowie zaśmiali się prawie jednogłośnie mówiąc, że każdy nowy po otrzymaniu wypłaty wzdycha do „kopertówy”. Doradzili mu by się nawet nie fatygował, bo to dziewczyna co szuka księcia z bajki, a nie chłopca z tokarki. Nie dał jednak za wygraną. Musiał się dowiedzieć kim jest ta dziewczyna. Po długim miesiącu wyczekiwania na dzień wypłaty w podskokach dostał się pod biuro kadr. Wszedł z uśmiechem podając swoje dane, przy podpisaniu pokwitowania zobaczył imię, Wanda. Kolejnego miesiąca przy podawaniu koperty sprawdził czy na placu jest pierścionek, żeby wybadać teren. Następne miesiące mijały na pracy w zamyśleniu oraz na odbieraniu wypłat, przy których Mirek przeciągał moment podpisu, a to udając że nie działa długopis, lub też dziwnym trafem upadała mu kartka, postanawia też za każdym razem przeliczyć pieniądze przed wyjściem itd. Momenty te wykorzystywał, by przyglądać się Wandzie. Podziwiać jej długie blond włosy, piwne oczy lub znamię przy nadgarstku. Przy kolejnym kopertowym spotkaniu po podpisaniu kwitu, przeliczeniu banknotów, chciał się pożegnać łapiąc jej wzrok, lecz ta zapytała czy może coś dla niego jeszcze zrobić, co było czymś nowym. Oniemiał. Wanda z rumieńcami przyznała, że widzi jak na nią patrzy i chętnie wyjdzie z nim na kawę.

            Kawa na miejskim rynku i godziny rozmów. Nie ma co budować więcej atmosfery. Była to miłość dwojga ludzi, kochających się szaleńczo. Kilometry pokonane na spacerach, miliony wypowiedzianych słów oraz niezliczone pocałunki zaowocowały ślubem w lokalnej parafii, a następstwem tego była 2 dzieci. Życie jakby nabrało tempa i jeszcze silniejszych barw. Mirek był człowiekiem oddanym rodzinie. Dbał o to, by zawsze dla swoich synów być wzorem i wsparciem. Dzięki wsparciu swojej i małżonki rodzinki, za pożyczone pieniądze, otwarł mały zakład tokarski, który z czasem stał się dobrze prosperującym zakładem produkcyjnym realizującym zlecenia w kraju oraz te za niemieckie marki. Ostatecznie rodzina osiadła w dzielnicy Ligota w Katowicach, w dużym domu z ogrodem, który był strzeżony przez dwa owczarki niemieckie będące, jak to Wanda mówiła „włochatym synami Mirka”, bo również je kochał. Chciało by się zakończyć historie, że żyli długo i szczęśliwie lecz kolejne wydarzenia do takich nie należą, a przyznam że podobała mi się ta radosna narracja. Mirek powoli szykował się do odstąpienia od prowadzenia firmy, gdzie dorośli już synowie z pasją wprowadzali nowe modele zarządzania i rozwoju. Podczas rutynowego porannego spotkania zarządu dostał telefon od małżonki ze strasznie źle się czuje. Mirek popędził do domu, w którym zastał nieprzytomną małżonkę. Pogotowie, szpital i diagnoza. Nowotwór złośliwy mózgu, brak możliwości leczenia, pół roku życia. Rokowania lekarzy się sprawdziły, było to pół roku pełne cierpienia, lecz i momentów dobrych. Były to starannie pielęgnowane „dni słońca”, gdy nic nie bolało. Pochował żonę latem. Odwiedzał grób każdego dnia. Stojąc w słońcu, wyobrażał sobie że promienie słońca i ciepło, które czuł na ciele, to dotyk Wandy prosto z nieba. Nie mógł się pogodzić ze stratą i widokiem pustego domu. Zrezygnował z pracy, starał się żyć dla synów i wnuków. Jednak czas nie oszczędził i Mirka. Zauważył, że gubi wspomnienia, zapomina o spotkaniach. Jeden moment go zmroził i zakłopotał, gdy zapomniał imienia swojego syna. Po tym rodzinnym wieczorze wrócił do wszystkich tego typu sytuacji, jakie zdołał sobie przypomnieć. Lekarz prowadzący doskonale wiedział co go trapi. Była to postępująca demencja. Mimo brania regularnie leków, rozwiązywania krzyżówek oraz czytania, choroba postępowała. Stawał się coraz bardziej nerwowy widząc jak coraz więcej trudności sprawia mu egzystencja. Proste sprawy stają się wyzwaniem. Rodzina, pomimo wsparcia, doradzała delikatnie przeniesienie do domu opieki. Było to czynnikiem zapalnym, czuł się porzucony, ale w głębi wiedział, że nie chciałby być ciężarem dla synów.

            Przenieśmy się do piekarni, z cieknącą ślinką czekałem w kolejce na swoją kolej, planowałem zakup moich ulubionych drożdżówek z serem i makiem. Przede mną był mój bohater, Mirek. Zapytany przez ekspedientkę co podać, zawahał się, po czym wymamrotał coś pod nosem i  zamilkł patrząc ślepo w ladę. Podparł się jedna ręką, drugą okrył twarz kryjąc zaszklone oczy, a chwile później łzy. Powiedział ze złością i smutkiem jednocześnie, że nie pamięta. Z boku na to wszystko patrzyła właścicielka piekarni, która również obsługiwała klientów. Zabrała pana do rogu, w którym mieściły się stoliki, gdzie można było na miejscu napić się kawy i skonsumować słodkości. Zaproponowała kawę. Starszy pan oklapł na krześle zakrywając się czapką, starał się odgrodzić od tych wszystkich oczu gapiów. Spakowałem swoje zakupy i wyszedłem. To była prawdziwa cześć historii.

Tutaj muszę dopisać to co umysł mi dopowiedział.

            Zapach kawy unosił się w kawowym narożniku. Mirek się nieco uspokoił, lecz patrzył ze smutkiem w podłogę. Właścicielka, nazwijmy ją Ewa, próbowała żartem zagadać, że zaraz sobie wspólnie ustalą co by pan chętnie zjadł. Nie była przygotowana na zwierzenie naszego bohatera. Powiedział, że chciał spróbować raz jeszcze tego co przynosił swojej żonie na śniadanie, lecz zapomniał co to jest. Rozpłakał się raz jeszcze. Jednak tych łez nie udało się zatrzymać, był to moment kiedy Mirek się złamał. Nie był już sobą, nie był radą i oparciem dla synów, nie mógł trzymać wnuków na rękach z racji nieudolności. Jednak wiedział, że stracił kogoś więcej poza sobą. Wspomnienia o żonie, tracił jedno za drugim prawie każdego dnia. Czuł jak wypełnia go pustka. Gdyby nie kolekcja zdjęć z jej imieniem nie wiedziałby nawet jak się nazywała i wyglądała. Była to rozpacz starszego człowieka, który umiera za życia. Żadne słowa nie są w stanie dać ukojenia. Pani Ewa zapytała czy może kogoś powiadomić, lub zawieźć do domu. Wspólnymi siłami znaleźli w portfelu kartkę, na której były numery kontaktowe do synów. Zadzwoniła do jednego z nich, po niedługim czasie przyjechał podobny do Mirka mężczyzna. Przytulił ciepło ojca, podziękował Ewie i zapewnił, że wie co sprawi ukojenie tacie. Pojechali na cmentarz na grób Wandy, usiedli na własnoręcznie wstawionej ławce. Dla własnego ukojenia, dodam tylko, że podczas tego posiedzenia ojca z synem zaświeciło słońce. Mirek poczuł ciepły dotyk, który jako jeden z nielicznych pamiętał.